Część okien naszego biura wychodzi na podwórko kamienicy Mokotowska 40, płynnie przechodzące w podwórko wykwaterowanego budynku Piękna 16a (przy okazji: nieruchomość nadal na sprzedaż). Dotychczas, wyglądając przez okno można było sobie umilić czas jedynie obserwacją gołębi, które ośmielone brakiem ludzkich lokatorów skolonizowały budynek, ze szczególnym upodobaniem dachu. Co jednak robią gołębie, każdy mieszkaniec miasta mniej więcej wie. Ogólnie, nudy gorsze niż na monitorze.
Niespodziewanie wiosną do wnęki okiennej na ostatnim piętrze wprowadziły się pustułki. Rozmiarem jest to ptak zbliżony do gołębia i wygląda coś jak skrzyżowanie sokoła z sową (czyli od razu widać, że toto drapieżne). Nie, żebym sam z siebie wiedział, że to pustułki, bo raczej należę do tych, którzy jak mrożkowski Zygmuś „siedzieli pod ławką”, gdy w szkole „braliśmy o ślimaku” i tym podobnych. O ich pustułczości zawyrokował klient. Sprawdziłem w googlach, wygląd się zgadzał.
Przez kilka tygodni niewiele się działo. Samica wysiadywała jajka. A samiec przynosił jej myszki i inne takie sympatyczne drobiazgi.
Pomiędzy pustułkami a gołębiami panowały prawdziwie dobrosąsiedzkie stosunki: ze strony gołębi widać było respekt, ze strony pustułek lekceważenie.
Potem jednak wykłuły się trzy małe pustułki. Zupełnie niepodobne do rodziców: białe. Zrobiło się trochę głośno. Soprany pustułek przebijały się nawet przez zamknięte okna kancelarii. Z jedzeniem kursowały już teraz obie dorosłe pustułki, a młode hałasowały.
Apogeum hałasów nastąpiło na początku sierpnia. Rodzice uznali, że pióra młodych dostatecznie się zabrązowiły i zarządzili naukę latania. Metodą korporacyjną. Duża pustułka krzykiem i dziobaniem zachęcała młode do opuszczenia okienka. Ostatecznie z trzech wypchniętych pustułek, jednej od razu udało się polecieć do góry i wylądować na dachu, a dwie pozostałe sfrunęły bezpiecznie na podwórko.
Potem cała rodzina pustułek zniknęła.
Po kilku godzinach zjawiły się tylko młode. Jedno z myszą dumnie wystającą z dzioba. Konsumpcja nastąpiła na gzymsie naszego okna. Widok z okna kuchennego w czasie lunchu – niezapomniany.
Potem się zaczęło. Młode, bez żadnych sentymentów wobec sąsiadów, postanowiły zapolować na gołębie. Fantastycznie zawisały w powietrzu nad ofiarą, a potem spadały na nią z góry. Trzepot skrzydeł, kotłowanina, ptasie wrzaski. Gołębie zdążały jednak uciec do okienka w dachu. A pustułki ustawiały się na stanowiskach: na kominach lub antenach i czekały na następnego, który wystawi dziób z domu. Wtedy cała scena się powtarzała.
Cały kolejny dzień pustułki pilnowały uwięzionych gołębi. Skończyły się figle-migle na dachu, gruchanie w słońcu, nadymanie się. Skończyły się wycieczki na Zbawixa po bezglutenowe okruszki z Charlotte. Zaczął się terror.
Następnego dnia wygłodzone pustułki nieoczekiwanie zrezygnowały z oblężenia. Odleciały i ślad po nich zaginął.
Minęło kolejnych kilka godzin zanim gołębie życie na dachu wróciło do normy.
Jaki z tego wniosek?
Pustułkom wychowywanie dzieci na odległość nie wyszło najlepiej. Rodzice cały dzień w pracy – łapią myszy. A młode same w gnieździe z dziobami w smartfonach. A potem – proszę bardzo. Brak szacunku dla sąsiadów i bezsensowna agresja (ostatecznie żadnego gołębia nie upolowały). Może już lepiej pójdę do domu.
Artykuł Co widać z okna kancelarii? pochodzi z serwisu Blog Kancelarii GKR Legal.